wtorek, 1 sierpnia 2017

Samael



     Samael szedł przez położony na obszernej polanie obóz. Wokół stały rozstawione, zielone
namioty. Przy wielu z nich na zrobionych 
z bali ramach 
i stelażach suszyły się skóry, zdarte z dzikich zwierząt. Nefilimowie z prawdziwym zamiłowaniem oddawali się polowaniu, korzystając z zastoju w działaniach wojennych.
   Płonęły ogniska. Z rusztów unosił się zapach pieczonej dziczyzny i dymu. Wokół palenisk siedzieli żołnierze. Śpiewali pieśni wojenne, śmiali się i rozmawiali na różne tematy. Nie koniecznie związane z wojną. 
Z glinianych kubków popijali wyprodukowany domowymi sposobami mocny alkohol.
    Inni, dla zabicia czasu szykowali rynsztunek do boju. Na stołach, pozbijanych z desek i bali leżały rozłożone miotacze. 
Ich właściciele po raz nie wiadomo który polerowali każdy element do sucha szmatką, tylko po to, by za chwilę nasmarować cały mechanizm oliwą i złożyć. 
    W całym obozie rozstawiono kamienne koła z osełkami, tak, by każdy miał do nich swobodny dostęp. Odbywało się tam ostrzenie mieczy, połączone z pucowaniem głowni.
     Naczelnik Eden, pogrążony we własnych myślach przemierzał wydeptane pośród namiotów ścieżki. Gnębił go dziwny lęk. Czuł silne podenerwowanie które sprawiało, 
że mięśnie, w szczególności karku i pleców wciąż się jeżyły i napinały. Nie mógł zebrać myśli. Wiedział, że czas nagli. W Eden działy się niepokojące zdarzenia. Chciał tylko zabrać 
ze swojego namiotu rynsztunek wojenny i ruszyć do Arcadii.
     Przechodził właśnie obok namiotów, zamieszkałych przez służebnice, świadczące usługi wojsku.