piątek, 30 czerwca 2017

Początek


Odcinek 3



    Członkowie ekspedycji jak zawsze w szyku przekroczyli portal.
   Wpierw uzbrojeni Cherubini zabezpieczyli teren wokół wejścia, potem dopiero ruszyli cywile.
    Znaleźli się wewnątrz tętniącego bujnym 
i zróżnicowanym życiem ekosystemu. Wśród zieleni liści, porastających drzewa, pnącza, oraz krzewy mieniły
się rozmaitymi barwami: żółcią, różem, fioletem, błękitem kwiaty.
    Nie brakowało też owoców: soczystych cytrusów. Pomarańczy, cytryn, grejpfrutów. Nieco dalej na palmach wisiały wielkie brązowe orzechy kokosowe. Spotkać można też było granaty, jabłka, grusze, śliwy, wiśnie, czereśnie.
     Ruszyli naprzód. Wpierw żołnierze, z bronią, 
potem naukowcy ze skanerami. Szli wąską ścieżką pośród traw i rozwieszonych na pniach drzew lian. Nie wiedzieli skąd wzięła się ta wąska drożynka. Nie była raczej dziełem żadnych inteligentnych form życia. An’hariel nie potrafili stwierdzić kto ją wydeptał. Wśród krzaków natrafiali na stare, zarośnięte pnączami i mchem urządzenia. Przekaźniki, stacje badawcze, monitoring. Wszystko to w tej samej technologii, 
jaką u zarania dziejów, przybierając postać jednego z nich podarował an’hariel Stwórca.
      - Zadziwiające – powiedział Lewiataniel – wszystko 
co tu widzimy: drzewa, krzewy, trawy, ptaki, ma swoje odpowiedniki genetyczne wśród istot żywych na całej planecie! Takie zróżnicowanie cech tych samych genetycznie organizmów w warunkach naturalnych mogłoby nastąpić jedynie w skutek długotrwałej ewolucji, wynikającej 
z różnorodności warunków klimatycznych w różnych strefach tej planety.

Anno Domini 1187

             Odcinek III

   Archaniołowie spojrzeli na siebie, potem na zakonnika. Następnie popatrzyli w kierunku
który wskazywał. W oddali rzeczywiście widać było oddział jeźdźców. Bystrzejsze znacznie
od ludzkich oczy an’hariel dostrzegły podjazd złożony
z jeźdźców turkmeńskich. Kawalerzyści zwabieni blaskiem, jaki bił od bożych posłańców, zmierzali po jak im się wydawało łatwy łup.

     - Będzie ich ze cztery tuziny – stwierdził Rafał.
     - Pięć – poprawił Gabriel. – jedna grupa w odwodzie ukrywa się za tamtą wydmą… O tam – wskazał palcem.
    - Rzeczywiście… Widać główne siły są już niedaleko, skoro ci tam, nie boją się podejść tak blisko do murów miasta – stwierdził Rafał. Wyciągnął następnie dłoń ku górze. – No nic, trzeba będzie modlitwą ostudzić nieco zapał tych jeźdźców.
    - Chyba żartujesz – mruknął Gabriel. – Wyłącz lepiej aurę i schowaj skrzydła. Zrobimy to – wyciągnął miecz – „metodą klasyczną”.
    - Niech będzie…
   Obydwaj An’hariel przestali lśnić. Ich złożone z błękitnych wstęg energii skrzydła, zniknęły.
   Nadjeżdżający kawalerzyści gnali konie, pewni, że walka nie będzie trwała długo.
Wielu zastanawiało się nawet, jak dzielić łupy z tak nielicznego przeciwnika.

czwartek, 29 czerwca 2017

Pan Podziemia

                Część V

- Jeszcze chwila! – Powiedział Rafał do oficerów wyglądając przez dziurę w ułożonym z bali 

i ziemi szańcu.
Prócz niego za usypanym wałem, poprzetykanym palisadami siedziało trzydzieści tysięcy zwierzchności. Każdy ubrany 
w egzozbroję,  z mieczem 
i gotowym do salwy miotaczem plazmy. 
         Z drugiej strony szli lotani. Dziwaczne, zdeformowane dwu 
i pół metrowe wielkoludy o dwóch zlewających się ze sobą twarzach.
       - Michał zgłoś się – powiedział Rafał do komunikatora.
       - Co jest? –W słuchawce zabrzmiał głos dowódcy serafinów.
       - Kończy nam się czas – szepnął wódz zwierzchności. – Wróg rozdziela swoje dywizje. Lotani zaraz nam wejdą na głowę...
      - Powinniśmy poczekać aż zgaśnie fioletowy promień. – stwierdził dowudca serafinów. – Dopóki Baal ma dostawy wciąż nowych żołnierzy nawet zmiecenie obecnych wojsk będzie chwilowym sukcesem.
      - To co mam zrobić? Wyjść do nich, powiedzieć, że nie jesteśmy jeszcze gotowi 
i poprosić, żeby zaczekali? – parsknął z irytacją Rafał. – Musimy działać…
       W komunikatorze, przez pięć sekund trwała cisza…
     - Dobra, ruszamy – zarządził w końcu Michał.
     - Ognia! – zawołał Rafał.
    An’hariel wyskoczyli zza szańca i rozpoczęli ostrzał z miotaczy. Wpierw szły pojedynczo jaskrawo zielone salwy. Pociski śmigały tworząc wyrwy w szeregach napastników. Po chwili ciąg zielonych linii, bezlitośnie kładł na ziemi, niczym ścięte łany kolejne oddziały wroga. Bardziej sprawni w modlitwach an’hariel zamiast salw z miotaczy słali na lotanów gromy, lód, ogień i boską światłość, ścierając ich całymi pułkami.
    Widząc to Baal Zebul postanowił wzmocnić siły, atakujące umocnienia zastępów zwierzchności.
     - Himery, asagi! – warknął basem. – Wesprzeć środek!
     Potwory ruszyły karnie. Wpierw marszem w ustalonym porządku. Zwarte kwadraty złożone z maszerujących żołnierzy, wyglądały złowieszczo, strasznie. W miarę, 
jak przyśpieszali szyk zaczął się rozjeżdżać. Wrzawa rosła. Dziki krzyk z dziesiątek tysięcy gardeł przebijał nawet odgłosy szalejącej burzy.

Anno Domini 1187

                        Część II



  Skołowany rycerz na czworaka wycofał się pod zbocze wydmy. Dopiero teraz, naprzeciw kobiety dostrzegł świetlistą postać 
z półprzeźroczystymi skrzydłami błękitnej barwy. Mężczyzna miał krótkie kręcone włosy. Nosił folgowy napierśnik 
z naramiennikami, założone 
na czerwoną tunikę. Na nogach miał Caligae – skurzane sandały. 
Jego uzbrojeniem były: prostokątna tarcza, pilum i krótki miecz – gladius. 

     - On ledwie żyje. Zabiłabyś go, nawet utaczając pół litra krwi – powiedział przybysz. –
A obydwoje wiemy, że na twoje potrzeby to stanowczo zbyt mało…
   An’hariel podniósł pilum i cisnął nim w wampirzycę. Ta zwinnie odskoczyła. Broń wbiła 
się w piasek kilkadziesiąt metrów dalej.
       - Chcesz pozbawić mnie życia Rafaelu? – Parsknęła. – Wbrew umowie, którą zawarłeś 
z tym książęcym pętakiem – moim niedoszłym narzeczonym? Czyżby wasza wielka przyjaźń wygasła?

Pan Podziemia



Część IV


       Późnym wieczorem an’hariel rozpoczęli realizację swojego planu. Podczas, gdy Michał z Temielem szykowali główne siły 
do frontalnego ataku, na wschodzie akcje zaczepne prowadził Rafał z Lucyferem.
         Z zamieszania skorzystał Gabriel 
i jego zastęp. Cherubini używali, przypominających skutery maszyn. 
Zamiast kół urządzenia te miały pneumatyczne elektromagnesy, umożliwiające lot 
nad powierzchnią ziemi. Do sterowania służyła prosta kierownica. Przymocowanej do niej, trapezoidalnej ramy z uchwytem na górze, używano podczas walki. Sprawdzała się kiedy jedną rękę zajmowała broń biała. System 
ten miał ułatwić jeźdźcom prowadzenie działań wojennych na sposób kawaleryjski. Potocznie maszyny cherubinów nazywano „skoczkami”. Określenie to przeszło na wszystkie pojazdy, poruszające się na poduszce elektromagnetycznej.
        Stołeczny zastęp Gabriela odjechał 
na zachód. Kiedyś rozciągała się tam trawiasta równina, przecięta pełną roślinności doliną 
i korytem wielkiej rzeki Chiddekel. Obecnie obniżenie przy rzecznym korycie zamieniło 
się w szare, bezdrzewne grzęzawisko, pozbawione jakichkolwiek śladów życia. Cherubini pokonali bród 
i skrzętnie omijając posterunki wroga pognali na południe w kierunku odwodu wojsk Baal Zebula. Dla Gabriela nie było to nic nowego. Jako młody rycerz cherubinatu trafił 
do Tartaru. Służąc w strzegącej pogranicza z Pandemoną stanicy Thill All Nava, szkolił 
się w sztuce prowadzenia działań podjazdowych. Pod okiem ówczesnego komendanta – Lucyfera został najlepszym zwiadowcom wśród an’hariel. W Tartarze młody cherubin zanotował pasmo sukcesów w walce z przygranicznymi hordami. Podczas kolejnej wojny 
z podległymi Samaelowi Nefilimami Gabriel doskonalił umiejętności zwiadowcze, aż stał 
się najlepszym w działaniach partyzanckich oficerem armii niebieskiej.

Pan Podziemia

         Część III

      - Przestańcie się kłócić – warknął Michał. – Suri, nie prowokuj go proszę. Pokaż, że jesteś rozsądniejsza – serafin zwrócił się do archanioła tronów. – 

Jeżeli wkrótce czegoś nie zrobimy to już
nie będziecie mieli 
o co się spierać!
     - Zrozum Gabrielu. 
Nie było wyjścia – dodał Rafał. – Takie było rozporządzenie serafaitu.
    - No właśnie – młody an’hariel z wyrzutem spojrzał na Michała, który przewodził najwyższemu chórowi. – Mogłeś coś zrobić! 
Mi niewiele potrzeba. Jedynie własny zastęp, skoczek, hatamak i wiatr we włosach…
      - Sam jesteś sobie winien – pokręcił głową Michał. –                      Ordynacja parlamentu jest większościowa. Ja jak pozostali mam tylko jeden głos mimo, 
że mu przewodniczę. Wiedz, że głosowałem, za pozostawieniem ciebie w służbie. Myślisz, 
że podobał mi się wynik głosowania? Nie, nie podobał… Decyzja została podjęta 
przez większość i nic nie mogłem zrobić. Sam napytałeś sobie biedy niszcząc Atlantis...
      - Już tłumaczyłem, że to był wypadek! Że wina leży po stronie bestii, stworzonej, 
przez Lewiataniela. Ja tylko go wyprowadziłem z równowagi… Nie chcący zresztą… 
To Behemot zniszczył słupy, na których oparty był kontynent…
     - Tak, wiem – rzekł przewodniczący serafiatu. – Liczyłem, że kiedy emocje wśród deputowanych opadną, wznowię debatę na temat przywrócenia cię do czynnej służby 
w cherubinacie…
     - I co się wtedy stało? – Mruknęła Surieel. – Z Tarataru napłynęła informacja, że Gabriel zniszczył miasto Purga’Teari!

Pan Podziemia


Część II
    
  I powiedział posłaniec Chaosu. 
Zabiorę teraz magiczny kamień, 
 i każę mu mnie posłuchać. 
A kamień posłuchał i otworzył 
otchłań. Przez Czarną Bramę 
przyszli tacy sami jak on. 
I po świecie rozeszli się, 
by dzieło Ana plugawić. 
I usłyszeli Anioły wołanie 
z Królestwa Ziemi, żeby 
Belzebuba 
przegnać.  Ale siła jego znaczna 
była. Setkami tysięcy złych 
duchów wsparta. Aż rzekł An
do posłańców 
idźcie i zaprowadźcie ład 
w Królestwie Ziemi. I poszli 
oni do ziemi Szinear. A przewodzili 
im Archanioły. A imiona ich Michael, Temiel, Rafael, Lucyfer, Remiel, Raguel, Mefistoel i 
Surieel 
za Abidiela. A potem przyszyli następni Szatkiel, Baradiel, Szachakiel i Siridiel, którzy życie w boju 
z Belzebubem postradali. 

Sumeryjska legenda, znaleziona w mieście Akszak, spisana pismem klinowym w czwartym tysiącleciu p.n.e.

        Niebo zakrywały grube, ciemnoszare chmury. Błyskawice raz po raz rozcinały ciemność. Padał rzęsisty deszcz. Mokra, odarta z roślinności ziemia zamieniła się w potok grząskiego błota. W oddali ciemną szarość rozdzierał słup ciemnofioletowego światła, który niczym świder borował dziurę 
w niebie. Jego głównym zadaniem było wywołać rozłam w czasoprzestrzeni i utrzymać 
Czarną Bramę – mityczny portal do strefy chaosu.
        Przez wyrwę, do krainy zwanej Szinear przybywały wciąż nowe zastępy pokracznych monstrów z miejsca po za Wszechświatem, zwanego Nahtra Mon Soula.
    Do natarcia na pozycje an’hariel szykowały się ponad dwumetrowe stwory, o brudnej jakby umazanej w sadzy skórze i twarzy stopionej z dwóch, wykrzywionych w grymasie strachu i bólu oblicz. Nazywano ich Lotanami. Nosili folgowe półpancerze i naramienniki, wielkie tasaki 
oraz drzewce, zakończone postrzępionymi grotami do wyrywania mięsa. Za nimi stały Himery 
– pół bestie, pół ludzie ze zwierzęcymi, odartymi ze skóry pyskami, oraz ciałem pokrytym łuską 
i metalem. Uzbrojone w zakrzywione ostrza, wyrastające wprost z przedramion.

Pan Podziemia

      Część I 

 13000 lat p.n.e.

- Co ci jest Baalelu? – Spytał chropowaty, nieprzyjemny głos.

- Boli mnie! – Zawył an’hariel.

Przypominał trzydziestoletniego mężczyznę o ciemnych, krótko ściętych włosach. Leżał skulony, nagi, bez skrzydeł.  Tam, gdzie się znalazł, niebyło nic. Cherubina ogarniała czarna nicość.
   - Cierpisz przez to co ci zrobiłem? – Spytał obcy, pusty raniący uszy głos.
   - Nie! – Zawył dawny szef ochrony serafiatu. – Chodzi o to jak mnie traktują… O brak szacunku!     Nawet wśród swoich… Samael, Lewiataniel… widzą we mnie tylko pozbawionego talentu pętaka… A pozostali? Ten bufon – Michał. Rafał – szef rady cherubinatu!
  Nigdy nie dał mi prawdziwej szansy, bym mógł udowodnić ile jestem wart…
I jeszcze ten szczeniak, to „cudowne dziecko” – pupilek Ojca… Gabriel! Jeszcze im wszystkim pokażę…
   - Chcesz się na nich odegrać?
  Tak chcę. Jak cholera! W szczególności na tym szczeniaku, który tak mocno mnie upokorzył… Wtedy, gdy walczyliśmy pod Mont Blanc! Kiedy z paroma tysiącami jazdy rozbił moją  awangardę…   Tym razem lepiej bym się przygotował! Nie zlekceważyłbym gnojka!

Anno Domini 1187

                     Część I

   Pomimo tego, że w dzień męczyły nieznośne upały, nocą zawsze
było chłodno. Pustynny klimat, 
nie rozpieszczał. Ten wieczór, 
jak większość w Judei był zimny.
   Nad okolicą górował księżyc. Jego tarcza już od kilku dni przechodziła z pełni do formy rogala. Srebrny glob doskonale oświetlał okolicę. Gdyby nie on, panowałaby kompletna ciemność. W słabym blasku widoczne były piaskowe wydmy. Dalej majaczyły 
w ciemności porośnięte niskimi krzewami i wątłą schnącą trawą wzgórza. Na wschodzie, w nocnej ciemności widniał zarys Góry Oliwnej. Na zachodzie, oświetlone setkami pochodni, wysokie mury obronne z basztami, blankami 
i wieżami strzelniczymi dla łuczników. Była to Jerozolima.
    Pośród wydm, przez piasek przedzierał się samotnie młody rycerz. Szedł z północy pieszo. Miał krótkie, zmierzwione włosy i brodę. Jego odzież stanowiły: nitowana kolczuga pełna z kapturem, nogawice kolcze i rycerski pas. Na swym jasnym płaszczu nosił zielony, prosty krzyż – symbol rycerzy lazarytów.

Początek



Odcinek 2




      Odwrócił się na pięcie i ruszył pewnie przez barierę, znikając we wnętrzu pozostali poszli w ślad za nim. Jeden po drugim nieśmiało szli naprzód znikając za zasłoną.
      Wewnątrz zobaczyli… Pustkę. Tylko płaska, trawiasta równina. Dokładnie taka sama 

jak przed barierą.
      - O co tu chodzi? – Rozłożył ręce Sa’el.
    Serafin obejrzał się wokół. Poszedł parę metrów na wprost, potem w prawo, w lewo. Wrócił do pozostałych.
     - Po co Zoel postawił załamującą światło barierę na środku pustyni? – Rzucił pytanie. – Macie jakieś pomysły?
       Pozostali członkowie ekipy stali rozkładając ręce, bądź zerkając jeden na drugiego.
      Jeden z Serafinów, ten, który podniósł odłamaną tabliczkę jeszcze raz postanowił spojrzeć na napis zdobiący artefakt. Podniósł dłoń, lecz nie zobaczył w niej niczego. Jednocześnie czuł w palcach przedmiot.
      - „Nagie oko” – mruknął – tak jest napisane na płytce!
      - Co? – Pozostali spojrzeli na niego.
      - Masz coś Michaelu? – Zainteresował się Sa’el.
     Serafin podniósł rękę tak, jakby coś w niej trzymał.
      - Widzicie? – Spytał.
      - Co? – Mruknął Szemhazej.
      - Ha, już chyba wiem co należy zrobić – rzekł Michał. –
     Tego, co tu jest nie dostrzeże „uzbrojone” oko. Czyli przesłonięte ekranami, soczewkami, szkłem. 

Musi być ono „nagie”!
     Ruszył kilka kroków naprzód. Stanął. Podniósł ręce 

i odłączył zatrzaski hełmu.
      - Ej! Co robisz! – Parsknął Szemhazej – życie ci niemiłe?

środa, 28 czerwca 2017

Komturia Królowej Maud

Antarktyda, Góry Królowej Maud 

 Dzień dzisiejszy.

                 Część I
             

  Dobiegało końca Antarktyczne lato. Pomimo tego, że słońce jeszcze górowało nad horyzontem, jego blask nie był już tak jasny 
i ciepły jak w pełni sezonu. Jego tarcza przechodziła z barwy pomarańczowej w bladoróżową zwiastując rychłe zniknięcie 
za horyzontem na dobrych kilka miesięcy.
  Spod przykrytego zbitą warstwą śniegu lądolodu, tu i ówdzie wystawały wysokie zręby skalne. Były one efektem wywierania ogromnych ciśnień w skorupie ziemi, oraz skutkiem działania na ląd naprężeń, spowodowanych ciężarem lodu. Niektóre z brunatno – czarnych grani miały całkiem potężne rozmiary. Na kilkadziesiąt metrów wznosiły się ponad powierzchnię lodu. Tworzyły 

coś na kształt ciemnych wysp pośród białego, arktycznego krajobrazu.     Ostre, postrzępione krawędzie wyglądały jednak mało zachęcająco, jeżeli chodzi o wspinaczkę.
  Mało kto wiedział, że w tym niegościnnym klimacie istnieją wojskowe fortyfikacje. Był to powstały w pierwszej połowie XX stulecia system schronów. Kompleks ośmiu podziemnych bunkrów, dwóch zamaskowanych lodem lotnisk i jednego portu dla łodzi podwodnych. Wszystkie segmenty łączyła sieć ukrytych pod lodem, betonowych korytarzy. Wybudowana przez nazistów baza miał posłużyć  do podboju świata.

Początek



Odcinek 1



172 000 lat p.n.e.



               Jeszcze niespełna sześćdziesiąt tysięcy lat wcześniej wysoka na cztery kilometry czapa lodowa obejmowała północ kontynentu amerykańskiego, Skandynawię, Brytanię, Islandię, sięgając przez kanał La Manche, aż po Alpy  

i podgórze Karpat Północnych.
              Właśnie dobiegał końca okres odwilży, która trwała na ziemi, po ustąpieniu jednego z największych lądolodów, obejmującego północną półkulę globu. W rejonie morza, zwanego potem „Śródziemnym”, wielkiego jeziora 

na północnym wschodzie, oddzielonego odeń skrawkiem lądu dardanelskiego i rejonu „Żyznego Półksiężyca” znanego 
w dalszych okresach historii „Bliskim Wschodem” panował, jeszcze przyjazny, umiarkowany klimat, dzięki któremu rozkwitało życie.
                  Było wczesne popołudnie. Słońce górowało niemal w zenicie, oblewając swym żarem wielką, trawiastą równinę.
Daleko, na północy widoczne były bielące się szczyty wysokiego łańcucha górskiego. Gdzieś spośród postrzępionych wierzchołków serpentynami w dół schodziły dwie wielkie rzeki: Chiddekel i Purattu. U podnóża gór zbaczały: jedna na wschód, druga na zachód, wydzielając 
po środku szeroki pas równinny, pokryty sawanną.
          Brzegi wielkich rzek porastała bujna, zielona roślinność. Trawy, trzciny, tatarak. Nie brakowało też drzew lubiących podmokłe, przybrzeżne błota, jak wierzby i topole. W miarę oddalania się od wody zmieniał się krajobraz. Wpierw była puszcza. Rosły w niej dęby, klony, olchy, brzozy. Poniżej zwalone pnie pokrywały pnącza winne, bluszcz. W wilgotnym klimacie nie brakowało też zielonego mchu, porostów, skrzypu i paproci.