piątek, 30 czerwca 2017

Początek


Odcinek 3



    Członkowie ekspedycji jak zawsze w szyku przekroczyli portal.
   Wpierw uzbrojeni Cherubini zabezpieczyli teren wokół wejścia, potem dopiero ruszyli cywile.
    Znaleźli się wewnątrz tętniącego bujnym 
i zróżnicowanym życiem ekosystemu. Wśród zieleni liści, porastających drzewa, pnącza, oraz krzewy mieniły
się rozmaitymi barwami: żółcią, różem, fioletem, błękitem kwiaty.
    Nie brakowało też owoców: soczystych cytrusów. Pomarańczy, cytryn, grejpfrutów. Nieco dalej na palmach wisiały wielkie brązowe orzechy kokosowe. Spotkać można też było granaty, jabłka, grusze, śliwy, wiśnie, czereśnie.
     Ruszyli naprzód. Wpierw żołnierze, z bronią, 
potem naukowcy ze skanerami. Szli wąską ścieżką pośród traw i rozwieszonych na pniach drzew lian. Nie wiedzieli skąd wzięła się ta wąska drożynka. Nie była raczej dziełem żadnych inteligentnych form życia. An’hariel nie potrafili stwierdzić kto ją wydeptał. Wśród krzaków natrafiali na stare, zarośnięte pnączami i mchem urządzenia. Przekaźniki, stacje badawcze, monitoring. Wszystko to w tej samej technologii, 
jaką u zarania dziejów, przybierając postać jednego z nich podarował an’hariel Stwórca.
      - Zadziwiające – powiedział Lewiataniel – wszystko 
co tu widzimy: drzewa, krzewy, trawy, ptaki, ma swoje odpowiedniki genetyczne wśród istot żywych na całej planecie! Takie zróżnicowanie cech tych samych genetycznie organizmów w warunkach naturalnych mogłoby nastąpić jedynie w skutek długotrwałej ewolucji, wynikającej 
z różnorodności warunków klimatycznych w różnych strefach tej planety.

       - Fascynujące – stwierdził Sa’el.
     Prócz flory, była tam także obfita fauna. Mijali zwierzęta kopytne: kozy, antylopy, lamy. Były tury, żubry, bizony. Wśród łąk kryły się gryzonie: króliki, zające, dzikie szczury, 
a wśród koron rozkosznie buszowało kilka wiewiórek. 
 Nie brakowało skaczących po drzewach małp i małpiatek. Wśród liści, gałęzi mieszkało różnobarwne ptactwo. Drozdy, sójki, kukułki, sowy, wrony, szpaki. Pośród traw przemykały bażanty, kuropatwy, cietrzewie, derkacze. W pobliskim stawie wśród przybrzeżnych szuwar dostrzec można było przedstawicieli ptactwa brodzącego: flamingi, czaple, bociany. Nieco dalej pływały kaczki, gęsi, łabędzie. Wprawne oko wśród skalników wychwycić mogło drapieżnego sokoła, orła, czy jastrzębia. W zaroślach kryły się drapieżniki. Wśród nich niedźwiedź, wilki, a także kraczące, pomiędzy paprociami wielkie cętkowane koty.
    Właśnie przechodzili pod okazałym, porośniętym pnączami łukiem, kiedy donośny ryk wzbudził w nich lęk. Żołnierze natychmiast wycelowali w górę, skąd doszedł ten niezwykły dźwięk.
     Na kamiennym sklepieniu siedziało wielkie kocisko 
z pomarańczową sierścią, poprzecinaną czarnymi pręgami. Zwierzę zdawało się nie zwracać na przybyszów uwagi. Szorstkim językiem nawilżyło swą wielką, zaopatrzoną 
w pazury łapę, następnie tarło wewnętrzną stroną głowę tuż przy szpiczastym uchu.
    - Opuśćcie broń – rzekł Michael – nie zrobi wam krzywdy.
  Wiązka lasera ze skanera, należącego do Serafina przebiegła po cielsku stworzenia przesyłając natłok danych z ręcznej matrycy, wbudowanej do kombinezonu. Trójwymiarowy niewielki hologram wyświetlił łbudowę łańcucha D.N.A.
    - No, nie wiem – mruknął Rafael, nie spuszczając z muszki zwierzęcia – te kły i pazury nie służą raczej tylko 
do przystroju. A na wolności widywałem podobne zwierzęta, które naprawdę wiedziały jak ich używać…
    - Być może – powiedział Michał – jednak ten tu osobnik 
ma zablokowane kilka genów, tych odpowiedzialnych za instynkt drapieżcy i agresję.
    - Nie on jeden – dorzucił Lewataniel – to samo zaobserwowałem u innych zwierząt, których budowa wskazuje na drapieżny tryb życia.
    - Szkoda czasu, ruszamy dalej – wtrącił Sa’el – to miejsce jest ogromne, trzeba by lat, żeby je w pełni zbadać.
    - Może nie koniecznie – oznajmił Lewiataniel – widzicie 
ten przekaźnik? – Wskazał na metalową iglicę, usytuowaną 
w podstawie kamiennego cokoliku kilka metrów od nich. – Jego oprogramowanie jest w pełni kompatybilne z naszymi matrycami.
  - Mamy deszyfratory wojskowe – dorzucił Rafał – możliwe, że uda nam się włamać do centralnej sieci zarządzania 
i uzyskać plany…
  - Bądź nawet wejść do plików centralnego komputera 
i ściągnąć bazę danych. – Dodał Lewiataniel.
   - Do dzieła – rzekł Sa’el po chwili zastanowienia.
   An’hariel przystąpili do operacji. Rozstawili prostokątny przedmiot z błękitnym kamieniem, nałożonym od góry. Przypominał skanery, którymi posługiwali się naukowcy, 
był jednak znacznie większy.
   Rafael uruchomił urządzenie. Kamień zaświecił, potem promień stworzył półprzeźroczystą ograniczoną światłem przestrzeń. W powietrzu pojawiły się podzielone na kolumny symbole. Major rysując znaki w powietrzu wprowadził kod. Grupa kilkunastu ideogramów wysunęła się na pierwszy plan, przed ścianę niezliczonych, pozostałych piktogramów. Kolejna, wybrana sekwencja uruchomiła właściwy program.
   - Gotowe – powiedział robiąc miejsce Lewiatanielowi.
   Serafin podszedł do komputera. Na dotykowym, trójwymiarowym panelu wybrał grupę świecących 
się czerwienią znaków. Wprowadził własne ustawienia. Kamień wyświetlił kilka belek z zegarowymi paskami postępu.
  - Nie ma to jak wojskowe matryce – powiedział zadowolony.
  Po chwili wszystkie symbole świeciły się na niebiesko.
  - Weszliśmy – rzekł. Przestawił kilka opcji. – Nie dostanę 
się stąd do głównej bazy danych, ale mogę ściągnąć szczegółowy plan ogrodu i ukrytych pod nim instalacji.
  - No to do dzieła! – zatarł ręce Sa’el.
  Lewiataniel wprowadził kilka poleceń. Znowu zaświeciły się zegarowe paski postępu. Po chwili matryca wyświetliła trójwymiarowy plan całego kompleksu.
   Nagle stało się coś nieoczekiwanego. Sygnał alarmowy zakomunikował jakiś problem.
  - Co jest? – spytał zaniepokojony dowódca wyprawy.
  Lewiataniel próbował sprawdzić, zatrzymać niepokojący dźwięk.
   - Coś podczepiło się do plików z danymi bazy – stwierdził. – Nie mogę tego zatrzymać.
   Matryca wygenerowała silny impuls który promieniście rozniósł się po całej okolicy. Przez moment panowała cisza. Po chwili zerwał się lekki zefirek, potem przybrał na sile.
   - Co się dzieje? – Spytał zaniepokojony Sa’el.
   - Nie wiem – Lewiataniel rozłożył bezradnie ręce. – Odczyty szaleją!
   - Jakaś energia kumuluje się sto trzydzieści pięć metrów 
na południowy zachód stąd. – Stwierdził Rafael studiując odczyty na swoim podręcznym skanerze.
  - Idziemy! – Zawołał dowódca wyprawy.
  Wszyscy ruszyli za Cherubinem. Nie patrzyli już gdzie prowadzi dróżka, biegli na oślep, przez krzaki w kierunku, jaki wskazywał skaner Rafaela. Po chwili dotarli na polanę, otaczającą niewielkie jeziorko o rozłożystych, piaszczystych brzegach. Nieopodal pojawił się powietrzny wir. Niewielka trąba tkwiła w miejscu na trawie, tuż przed plażą. Zupełnie jakby oczekiwała na przybycie an’hariel. Kiedy stanęli, małe tornado wpierw ruszyło gwałtownie w ich stronę. Wszyscy skryli twarze, spodziewając się zderzenia. Wir zatrzymał 
się jednak tuż przed nimi. Trwał tak przez moment. Zupełnie jakby posiadał wolę i badał przybyszów. Następnie zmienił kierunek. Pognał na plażę. Tam stanął przed wodą. Wciągnął do swego wnętrza chmurę pyłu i piachu. W tym momencie wszystkie urządzenia badawcze zaczęły szaleć. Nowy, przerywany sygnał syreny ostrzegał przed niebezpieczeństwem.
    - Co się dzieje? – Zawołał Sa’el.
    - Następuje niekontrolowana fuzja atomowa! – Krzyknął Rafał analizując odczyty z podręcznego skanera.
    - Nie jedna! Seria! – Dodał Lewiataniel. – Rozszczepienia 
i fuzje atomowe! Jedna po drugiej!
  Słysząc to Cherubini podnieśli miotacze, celując w anomalię.
  - Opuśćcie broń – rozkazał Sa’el.
  - Niebywałe, dotąd coś takiego zaobserwowano jedynie 
w trakcie tworzenia się gwiazd. Skala energii jaka 
się kumuluje w trakcie tych procesów, już dawno powinna rozerwać ten układ słoneczny! – Stwierdził Rafał – jakaś ogromna moc powstrzymuje jednak wybuch termojądrowy!
   - Nie ma technologii, która mogłaby tego dokonać – oznajmił Lewiataniel.
   - To Ojciec – Stwierdził z fascynacją Michał – tylko on ma potęgę, zdolną okiełznać taką energię…
   Wewnątrz trąby powietrznej pojawiły się nieliczne świetliste punkciki. Z każdą sekundą przybywało ich coraz więcej 
i więcej.
   - Odczyty? – Spytał Sa’el.
   - To cząstki prostych kwasów nukleinowych – powiedział Rafael – zasady azotowe, piramidowe i purynowe. Ademina Tymina Cytozyna, Guanina… co one robią?
  Trójwymiarowy wyświetlacz przedstawiał połączenia formujące się w ciąg, tworzący łańcuch. Na bazie tego dalej wir budował pojedyncze komórki z których po chwili wyspecjalizowały się narządy i tkanki. Trwało to nie dłużej 
niż minuta. Potem trąba powietrzna rozpłynęła się równie szybko jak powstała.
  W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą szalała, stały teraz dwie nagie postaci ludzkie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz