czwartek, 29 czerwca 2017

Początek



Odcinek 2




      Odwrócił się na pięcie i ruszył pewnie przez barierę, znikając we wnętrzu pozostali poszli w ślad za nim. Jeden po drugim nieśmiało szli naprzód znikając za zasłoną.
      Wewnątrz zobaczyli… Pustkę. Tylko płaska, trawiasta równina. Dokładnie taka sama 

jak przed barierą.
      - O co tu chodzi? – Rozłożył ręce Sa’el.
    Serafin obejrzał się wokół. Poszedł parę metrów na wprost, potem w prawo, w lewo. Wrócił do pozostałych.
     - Po co Zoel postawił załamującą światło barierę na środku pustyni? – Rzucił pytanie. – Macie jakieś pomysły?
       Pozostali członkowie ekipy stali rozkładając ręce, bądź zerkając jeden na drugiego.
      Jeden z Serafinów, ten, który podniósł odłamaną tabliczkę jeszcze raz postanowił spojrzeć na napis zdobiący artefakt. Podniósł dłoń, lecz nie zobaczył w niej niczego. Jednocześnie czuł w palcach przedmiot.
      - „Nagie oko” – mruknął – tak jest napisane na płytce!
      - Co? – Pozostali spojrzeli na niego.
      - Masz coś Michaelu? – Zainteresował się Sa’el.
     Serafin podniósł rękę tak, jakby coś w niej trzymał.
      - Widzicie? – Spytał.
      - Co? – Mruknął Szemhazej.
      - Ha, już chyba wiem co należy zrobić – rzekł Michał. –
     Tego, co tu jest nie dostrzeże „uzbrojone” oko. Czyli przesłonięte ekranami, soczewkami, szkłem. 

Musi być ono „nagie”!
     Ruszył kilka kroków naprzód. Stanął. Podniósł ręce 

i odłączył zatrzaski hełmu.
      - Ej! Co robisz! – Parsknął Szemhazej – życie ci niemiłe?


      - Daj spokój Serafinie – powiedział Rafał – W prawdzie atmosfera tej planety jest dla nas toksyczna, ale nie zabija szybko.
      - Uspokój się – Lewiataniel klepnął Szemhazeja –
nic mu nie będzie – powiedział – trzeba z tysiąca lat, żeby tutejszy klimat nas pozbawił sił witalnych. Po za tym 

w Thill'All Enderen szybko nasza energia się odbudowuje.
          Nie zważając na pozostałych Michael ściągnął kask. Spod zasłony ukazała się młodzieńcza niemal idealna twarz. Jedynym mankamentem był delikatny garb na nosie. Serafin miał wielkie, niebieskie przenikliwe oczy. Jego długa blond czupryna lekko falowała na wietrze.
          Opuścił hełm i popatrzył przed siebie. To co ujrzał przyprawiło go o zachwyt. Przed nim rozciągał się wysoki 

na kilkadziesiąt metrów i niezwykle długi, pochylony 
do wnętrza od góry, trapezoidalny mur. Jego szczyt zdobiła zielona roślinność. Krzewy, pnącza, oraz drzewa.
      Podniósł kask, by jeszcze raz sprawdzić różnicę w obrazie. Przez szybkę zasłony nadal widoczna była jedynie pustynia.
           - Jest! – Krzyknął. – Baza Zoela stoi przed nami!
      Sa’el odpiął swój hełm, ściągnął go. Na jego młodzieńczym obliczu zagościł uśmiech szczerego zachwytu. Miał śniadą cerę, idealne, chłopięce rysy twarzy, ciemne, kręcone włosy, oraz oczy czarne jak węgiel.
           - Zdejmijcie przyłbice – rozkazał pozostałym.
           - Sa’elu – parsknął Szemhazej – a radiacja?
           - Przestań już pierzyć o tej toksyczności – mruknął Rafał, otwierając zasłonę kasku. – Każdy z nas ma energii 

na ponad tysiąc słonecznych cykli, a przybyliśmy 
na kilkanaście obrotów wokół osi planety. Działanie toksycznych związków, takich jak dwutlenek węgla, czy azot 
w pełni zostanie zneutralizowane, kiedy już wrócimy  
do domu.
         Major miał ciemne kręcone włosy. Jak pozostali delikatne rysy twarzy dwudziestoletniego młodzieńca. Ściągnięte usta i stalowe, przenikliwe, skupione spojrzenie sprawiały, że w jego obliczu był majestat i powaga.
       Szemhazej patrzył na kolejnych towarzyszy, zdejmujących kaski. Baalela, krótko ściętego bruneta o kwadratowej szczęce 
i mocno zarysowanym podbródku. Lewiataniela ciemnego blondyna o chłopięcej urodzie. Widział zachwyt malujący się na ich twarzach. Sam też w końcu zapragnął ujrzeć to, co wprawiało ich w ten stan.
          Wstrzymał oddech, zamknął oczy. Odpiął przewody, następnie ściągnął hełm.
          Jak większość przypominał młodzieńca o delikatnych, niemal dziewczęcych rysach. Swoje ciemne włosy nosił zaplecione w cienkie warkoczyki, upięte na czubku głowy.
W końcu ostrożnie otworzył powieki. To co zobaczył sprawiło,
że przestał myśleć o konsekwencjach rozhermetyzowania pancerza.
       Wszyscy członkowie ekspedycji podeszli do muru. Gruba warstwa pyłu świadczyła o tym, że od dawna nikt się nim 

nie zajmował.
       W oddali, na zachodzie wyraźnie było widać niszę. Jedyne zagłębienie w gładkiej konstrukcji.
      Jako pierwszy w tamtym kierunku ruszył Sa’el. Pozostali podążyli za nim.
Dotarcie do portalu zajęło im kilka minut. Pod prostokątnymi ramionami. Znajdowała się brama. Pod nią leżała wielka hałda piachu, naniesionego przez pustynne wiatry. Widać było, że od wieków nikt nie korzystał z wejścia.
       Wielkie suwane wrota z dewerytu zdobiły ciągi symboli An’Hariel. Michał podszedł bliżej. Przeczytał kilka linijek.
        - To historia stworzenia Wszechświata – oznajmił.
       Pozostali również podeszli do potężnego skrzydła bramy.
       Baalel naparł na wrota barkiem. Bez żadnego efektu.
        - To na nic – pokręcił głową Lewiataniel – bramę spina 

z portalem masywny zamek magnetyczny. Nie wyważymy jej.
       - Możemy wysadzić – Stwierdził pułkownik.
      - Nie – pokręcił głową dowódca ekspedycji. – 

Nie zbezcześcimy w tak prymitywny sposób dzieła naszego Ojca. Skoro jest zamek, to musi być sposób, by go otworzyć. Rozejrzyjcie się do cholery!
     An’Hariel rozpoczęli poszukiwania. Jedni oglądali fasadę portalu, inni wewnętrzne ściany. Jedynie Michał pozostał przy wrotach studiując symbole.
       - Tu jest napisane – powiedział – że tylko ten, który udowodni, że jest boskim posłańcem będzie mógł przekroczyć wrota „Raju”.
        - A co to znaczy do cholery? – Mruknął Szemhazej.
        - Jeszcze nie wiem – powiedział zastępca przewodniczącego Serafiatu, nie odrywając wzroku od tekstu. – Kluczem mają być „łańcuchy, wiążące każdego z nas”.
         - Czyli co? – Parsknął Baalel. – Mamy się wszyscy skuć?
         - Nie to nie miałoby sensu – stwierdził Sa’el – tu chodzi
o coś innego… Bóg nie chciał, by dostęp 

do wiedzy,mieszczącej się wewnątrz tego miejsca wpadł 
w ręce idiotów. Ta zagadka coś oznacza… ten który udowodni, że jest boskim posłańcem… Kluczem jest łańcuch… który pęta...
         - Nie pęta tylko łączy – wtrącił Rafael, patrząc  

przez ramię Michała.
        Serafin popatrzył na wskazany symbol.
        - Racja! – stwierdził – w pre-An’Harielskmi znaki mają szersze znaczenie. Symbol oznacza „połączenie łańcuchem” nie „spętanie”. Chodzi o łańcuch który łączy nas wszystkich. – Kwas deoksyrybonukleinowy! Niesie wiadomość kim jesteśmy!
        - D.N.A.! No jasne! – Zawołał Sa’el.
       Podszedł do wrót. Obejrzał symbole. W jednej z linijek znajdował się odcisk ręki naturalnej wielkości. Sa’el nie namyślając się przyłożył tam dłoń.
         - No i co? – Mruknął.
       Nic się nie wydarzyło. Postanowił jeszcze raz położyć dłoń na symbol w drzwiach. Tym razem docisną z całej siły. Znowu nie było żadnego efektu.
          - Ja spróbuję – powiedział Rafał.
       Major podszedł do wrót. Obejrzał ideogramy. Następnie odpiął rękawicę swej zbroi. Wyciągnął z pochwy nóż. Naciął skórę po stronie dłoni. Z rany pociekła cieniutka stróżka błękitnej posoki.
         - Tak dla pewności – stwierdził i położył krwawiącą rękę na symbolu.
       Po lewej stronie portalu otworzyła się skrytka. Wewnątrz była konsola dotykowa z kryształem matrycy.
       Sa’el z Michaelem popatrzyli na siebie. Podeszli 

do tablicy.
          - Zamek szyfrowy? – Spytał ten pierwszy.
        Drugi wybrał symbole standardowego kodu otwierającego. Wrota drgnęły. Wpierw ociężale zgrzytnął skobel. Po chwili wolno otworzyła się brama na oścież. Wejście do ogrodu stanęło otworem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz