piątek, 30 czerwca 2017

Anno Domini 1187

             Odcinek III

   Archaniołowie spojrzeli na siebie, potem na zakonnika. Następnie popatrzyli w kierunku
który wskazywał. W oddali rzeczywiście widać było oddział jeźdźców. Bystrzejsze znacznie
od ludzkich oczy an’hariel dostrzegły podjazd złożony
z jeźdźców turkmeńskich. Kawalerzyści zwabieni blaskiem, jaki bił od bożych posłańców, zmierzali po jak im się wydawało łatwy łup.

     - Będzie ich ze cztery tuziny – stwierdził Rafał.
     - Pięć – poprawił Gabriel. – jedna grupa w odwodzie ukrywa się za tamtą wydmą… O tam – wskazał palcem.
    - Rzeczywiście… Widać główne siły są już niedaleko, skoro ci tam, nie boją się podejść tak blisko do murów miasta – stwierdził Rafał. Wyciągnął następnie dłoń ku górze. – No nic, trzeba będzie modlitwą ostudzić nieco zapał tych jeźdźców.
    - Chyba żartujesz – mruknął Gabriel. – Wyłącz lepiej aurę i schowaj skrzydła. Zrobimy to – wyciągnął miecz – „metodą klasyczną”.
    - Niech będzie…
   Obydwaj An’hariel przestali lśnić. Ich złożone z błękitnych wstęg energii skrzydła, zniknęły.
   Nadjeżdżający kawalerzyści gnali konie, pewni, że walka nie będzie trwała długo.
Wielu zastanawiało się nawet, jak dzielić łupy z tak nielicznego przeciwnika.



Szybko okazało się jednak, że o łupach raczej nie ma co marzyć. Pierwszych dwóch napastników wysadził z koni Rafael. Wybił się w górę i strącił konnych swym pilumem. Gabriel nie patyczkował się. Jego miecz zafurkotał, tnąc końskie pęciny. Zwierzęta padały zrzucając kolejnych jeźdźców. Kawalerzyści obrywali po łbach nim zdążyli się podnieść.
   Jeden z napastników osadził konia, objechał walczących pieszo an’hariel. Po czym uderzył
licząc na zaskoczenie. Wymierzył precyzyjne cięcie w kark Gabriela. Ku wielkiemu zaskoczeniu turkmeńczyka archanioł odchylił się lekko unikając ciosu. Następnie skoczył na siodło i zrzucił kawalerzystę z grzbietu zwierzęcia. Obrócił wierzchowca, spiął strzemiona i ruszył w stronę nadciągającego, trzeciego oddziału.
   Rafał tym czasem toczył walkę z grupą otaczających go bojowników. Żołnierze Saladayna krążyli wokół niego próbując ustawić się do zadania ciosu. Archanioł jednak zwinnie unikał cięć i uchylał się przed razami. W odpowiedzi wyprowadzał zabójcze kontry, które zrzucały z siodeł następnych napastników. Znudziwszy się tą zabawą włożył do ust dwa palce i wydał z siebie przeraźliwy, raniący uszy gwizd. Spłoszył on nie obyte z tym dźwiękiem zwierzęta. Wierzchowce pierzchły w panice. Tylko na niektórych z trudem trzymali się jeźdźcy. Większość kawalerzystów wylądowała
jednak na ziemi. Ci próbowali nieudolnie obronić się przed an’hariel. Ich cięcia i parady
były za wolne, zbyt słabe, żeby powstrzymać pogrążonego w zabójczym tańcu Archanioła. Rafał zwinnie uderzał, unikał ciosów, obracał się blokował. Szybko powalając kolejnych napastników.
    Gabriel tym czasem wpadł wierzchowcem pomiędzy nadciągający z ratunkiem oddział i rozpoczął wycinanie kolejnych jeźdźców. Jego ostrze wirowało. Omijając bloki tarcz i zastawy trafiało, przeważnie śmiertelnie przeciwników. Co chwila któryś z kawalerzystów lądował z rozciętym łbem, bądź piersią na ziemi.
    W obliczu takiego obrotu spraw, niedobitki podjazdu szybko zaczęły ewakuację z pola bitwy. Kto był w stanie gnał co sił w nogach na pozycje, zajmowane przez wojska Saladyna.
   Gabriel miał wielką ochotę ruszyć w pogoń i dokończyć dzieła zniszczenia.
   - Stój! – Warknął na niego Rafał. – Nie jesteśmy tu po to, żeby uczestniczyć w wojnach śmiertelników!
   Młodszy archanioł ściągnął lejce i zawrócił wierzchowca. Truchtem podjechał do swojego towarzysza.
  - Wiem, ale kiedy wsiadłem na konia to poczułem się jak dawniej… Kiedy służyłem
w Thill All Nava… Tylko ja, altaran, step i wiatr we włosach… Ech, to były czasy…
  - Kimże wy jesteście szlachetni mężowie – powiedział lazaryta. – wasze umiejętności we walce
są nadzwyczajne. Nie należycie wszak do naszego rodzaju… Azali naprawdę jesteście aniołami?
   Rafał z Gabrielem popatrzyli po sobie. Żaden nie powinien zdradzać swej prawdziwej tożsamości przed śmiertelnikami.
   - Bóg we waszych osobach dał mi dzisiaj znak, cóżem powinien uczynić w przyszłości!
– młody mężczyzna klęknął na kolana, złożył ręce i powiedział. – Ja Fulko de Cardigean uroczyście przysięgam: Szkolić się w trudnej sztuce tropienia i zabijania piekielnych pomiotów! Daję też słowo, że znajdę każdego, kto stawił czoła demonowi, dam mu pomoc i poproszę, żeby przyłączył
się do mnie!

   - Po roku od tego wydarzenia Fulko de Cardigean założył w Lionie zgromadzenie pod wezwaniem Świętego Michała Archanioła Pogromcy Demonów – powiedział brodaty mężczyzna w golfie, eleganckich jasnych spodniach i pantoflach od Rossiego. – Które dziesięć lat później przekształcił
w nasz zakon, którego został Wielkim Mistrzem…
    Wysoki blondyn z niebieskimi oczami nazywał się Paolo Totti. Pełnił w zakonie funkcję archiwisty. Wraz z piętnastoma młodymi ludźmi obojga płci siedział w wypełnionej starodrukami bibliotece. Dokładnie znajdowali się w ostatniej sali, gdzie mieściło się archiwum. Proste, dębowe pułki, białe ściany i jarzeniówki mocno kontrastowały z resztą pomieszczeń biblioteki, urządzonych w stylu neoklasycznym. Młodzież nosiła jasnobeżowe habity – symbol nowicjatu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz