czwartek, 6 lipca 2017

Komturia Królowej Maud

Część II

       Ekspedycja dotarła do bazy kiedy na zewnątrz szalała już zamieć. Obszerny hangar ukryto
pod lodowcem. Wjazdu nawet nie trzeba było specjalnie maskować, notoryczne opady śniegu
czyniły go niewidocznym.
      Trzy duże pojazdy gąsienicowe zatrzymały się w hali głównej.
      Wnętrze było wysokie na cztery metry, przy suficie przebiegały wiązki okablowania i kilka rodzajów rur. Między innymi woda, gazociąg, ogrzewanie. Wszystkie okrywała izolacja,  
oraz szerokie ocynkowane rury zewnętrzne. Pomieszczenie oświetlały cztery wiszące lampy, podłogę stanowiła gruba warstwa zbrojonego żelbetonu.
     Kilka osób z obsługi technicznej krążyło po hangarze, przenosząc jakieś graty. Paru mechaników dokonywało napraw pojazdów z parku maszyn.
     Dovlencraft wysiadł z łazika. Przy wejściu czekało już na niego dwóch mężczyzn. Młody szatyn, koło trzydziestki z przystrzyżoną bródką w habicie komtura. Drugi starszy, na oko miał z pięćdziesiąt lat. Łysiejący z ciemnymi brwiami, piwnymi oczami i szpakowatą brodą.
     - Komturze Vallenvart – porucznik oddał skinieniem głowy honor młodszemu mężczyźnie. – Cześć Fabio – przywitał się z tym starszym.

     Konrad był jednym z najmłodszych rycerzy na tak wysokim stanowisku. Własną komturię otrzymał z trzech powodów. Po pierwsze był jedynym obok niejakiego pułkownika Tottiego zakonnikiem, który nawiązał kontakt z boskimi posłańcami – an’hariel. Po drugie w trakcie prowadzonych z demonami walk nabył dużego doświadczenia. Po trzecie większość najwyższej kadry zakonu zginęła w trakcie ostatniej wojny z armią Chaosu. Tak więc potrzeba sprawiła,  
że młody oficer z Valletty szybko awansował.
     - Co tam macie? – Spytał Vallenvart.
     Wszyscy trzej spojrzeli w stronę jednego z łazików, gdzie załoga właśnie wyciągała pokrytą pismem skrzynię.
      - Znaleźliśmy to pod „Wilczą Skałą” – rzekł Dovlencraft. – Uruszukin próbował wykopać tę skrzynię z lodu.
      Balotelli ruszył wyraźnie podekscytowany w kierunku znaleziska. Poczekał aż artefakt znajdzie się na ziemi, następnie włożył binokle i zaczął oglądać piktogramy.
      - To bez wątpienia pismo an’hariel – stwierdził. – Jakiś starszy dialekt, wielu słów 
nie rozumiem… Komturze trzeba będzie skorzystać z „relikwii”.
      - Dobrze, ale nie tutaj – westchnął Vallenvart. – Zabierzcie to do laboratorium. Wszelkie operacje wykonywać zgodnie z instrukcją i zachowaniem wszelkich środków ostrożności.
      - Tak jest – skinął głową Balotelli.
      Laboratoria znajdowały się w najbardziej na północ wysuniętym bunkrze. Miały one kilka wyjść na zewnątrz a z głównym kompleksem łączył je tylko długi na sto pięćdziesiąt metrów korytarz. Wewnątrz mieścił się holl oraz cztery oddzielone od niego kuloodpornymi szybami ambulatoria. 
Do każdego z nich wejść można było przez zabezpieczone kodem kuloodporne drzwi. W razie awarii bądź kłopotów każde z laboratoriów można było odgrodzić stalowymi wrotami grubości dwudziestu centymetrów, wysuwanymi z góry.
       Komtur minął główne wejście do tej części kompleksu. Przywitał się z oficerem dyżurnym 
i zostawił swój miecz w stojaku, jak nakazywał regulamin. W laboratoriach
 znajdowały się substancje i przedmioty, które nie lubiły nawet przypadkowych spotkań z ostrymi przedmiotami. Każdy, kto wchodził do środka miał nakaz pozostawienia wszystkiego, co nadawało się do przecinania w dyżurce. Dowódca ruszył naprzód korytarzem.
      Minęło parę godzin, w których Vallenvart zajmował się sprawami urzędowymi. Myślami uciekał w stronę tajemniczego artefaktu. Ciekaw był, co odkrył Balotelli.
      Przy jednym z laboratoriów stał niewielki tłumek, złożony z laborantów oraz wartowników. Łatwo było domyśleć się, że tam właśnie trwały prace z artefaktem.
      Komtur podszedł do okna i zajrzał. Zobaczył Balotellego, wklepującego dane do komputera, stojącego obok Dovlencrafta. W kącie na krzesełku siedział Wierzbicki. Wyraźnie znudzony, bawił się jakąś menzurką. Przy znalezisku stał de La Pena i coś dyktował Balotellemu.
      Konrad wpisał kod. Mechanizm zamka magnetycznego odpuścił. Komtur pchnął drzwi i wszedł do środka.
      - Jak idzie? – Spytał.
      - Całkiem dobrze – stwierdził Fabio. – Sporą część odczytałem posiłkując się jedynie „Opracowaniami Wilgeforga” Jest jednak część, przy której potrzebna będzie „relikwia”…
      - Nie czekając na ciebie napisałem stosowny rozkaz – wtrącił Dovlencraft. – Wkrótce powinni przynieść tu hełm.
      - To może być prawdziwa bomba! – Stwierdził Balotelli. – Na wieku tej skrzyni znajduje 
się historia potomków Adama i Ewy, po opuszczeniu Raju! Zgodnie z tym co jest napisane, „posłańcy” zamknęli na wiele tysiącleci w „sarkofagach” całą społeczność, posiadającą geny ludzi 
z Raju, by przetrwała gwałtowną epokę lodowcową!
     Balotelli wstał podszedł do artefaktu.
     - To może być właśnie jeden z tych sarkofagów! – Puknął w skrzynię – z boku znajduje się panel.
     Otworzył niewielką, prostokątną klapkę przy lewej dłuższej krawędzi. Z wnętrza dziwny kryształ  wyemitował wiązkę światła, które w mig przybrało formę trójwymiarowej kolumny symboli.
     Vallenvart podszedł bliżej, obejrzał oznaczenia.
    - Kiedyś już widziałem coś podobnego – stwierdził. – To nie sarkofag, tylko komora hibernacyjna an’hariel!
    - W środku może być posłaniec? – zainteresował się Wierzbicki.
    - Raczej ktoś ze społeczności w której żyli Adam i Ewa – wtrącił Fabio.
    - To na co czekamy? – zawołał de La Pena – otwórzmy to!
    - Nie tak szybko – mruknął komtur. – W takich komorach prócz samych siebie an’hariel zamykają różne paskudztwa… Rozszyfrujemy wpierw wszystkie inskrypcje zanim stwierdzimy, że warto to otwierać.
     Po piętnastu minutach przyniesiono kasetkę pancerną, zamykaną szyfrem. Konrad przejął sejf. Postawił go na biurku i ustawił kod otwierający. Z wnętrza wyciągnął hełm, a raczej jego resztki. Metal był pogięty, wiele jego fragmentów zostało rozprutych i połamanych. W całości pozostały jedynie okulary i fragment ochraniający mózgoczaszkę. Kiedyś należał do an’hariel. Oni użyczyli 
go wraz z całym biomechanicznym pancerzem Konradowi na czas jednej z bitew. Po niej zbroję zabrali, pozostawiając rozbity i niepotrzebny hełm. Mimo uszkodzeń artefakt okazał się zakonowi bardzo przydatny. Zawarta w nim elektronika zachowała sprawność. Zapisane w matrycy informacje zakonnicy wykorzystywali do odczytu danych i przeprowadzania skomplikowanych analiz, niewykonalnych dla urządzeń ziemskich.
     - Żałuję, że nie mogę go użyć – westchnął Balotelli.
    Matryca, wbudowana w hełm współpracowała jedynie z falami mózgowymi Vallenvarta. Inżynierowie zakonu przypuszczali, że urządzenie można przestroić, ale technologia, stosowana przez „posłańców” była zbyt zaawansowana, żeby mogli tego dokonać ludzcy inżynierowie.
     Konrad włożył hełm uruchomił matrycę. Na okularach wyświetliły się symbole an’hariel. 
Po chwili ruszył translator, niezrozumiałe znaki hełm przetłumaczył na angielski.
     - To gdzie są te zapiski, których nie mogłeś odszyfrować? – Spytał komtur.
     - To ten fragment – Fabio wskazał część sarkofagu z tekstem, zapisanym dziwnymi znakami.
    Konrad podszedł do Balotellego. Wskazany fragment różnił się od tych grawerowanych. był jakby wydrapany rysikiem w pośpiechu.
   Vallenvart usiadł na krześle i rozpoczął tłumaczenie.
   Balotelli stał nad nim i obserwował jak dowódca skanuje kolejne symbole.
      - W komorze hibernacyjnej znajduje się jakaś dawna przywódczyni – powiedział po chwili Konrad. – Po tym jak społeczność została wybudzona ze snu hibernacyjnego ich przewodniczka zapadła na jakąś… chorobę. Zaczęła się dziwnie zachowywać… Tu jest coś zdrapane, nie mogę odczytać – ominął niewyraźne znaki i przeszedł dalej. – Ginęli ludzie – przeczytał na końcu.
    Wierzbicki siedział na krześle przy biurku i ustawiał piramidę z przyborów laboratoryjnych. Dovlencraft leżał na łóżku pod ścianą i liczył kropki na suficie.
     De La Pena krążył wokół komory i wodził palcami po jej powierzchni. Nagle niechcący trącił niewielki wystający piktogram, który niespodziewanie wyskoczył. Młody rycerz wystraszył się. 
Miał niczego nie dotykać tym czasem coś wypadło ze środka. Sprawdził, czy ktoś zauważył. Wierzbicki całą swoją uwagę poświęcał budowli, którą zrobił z menzurek. Dovlencraft przysnął. Balotellego i Vallenvarta pochłaniała praca nad tłumaczeniem napisu.
      - Starszyzna postanowiła zamknąć ją w komorze, do czasu, aż ustalą co jej jest – ciągnął komtur. – Tu jest znowu trochę zatarte… To chyba jej imię…
    Nagle z wnętrza sarkofagu dobiegł jakiś dziwny dźwięk. Kryształ w panelu sterującym komory zamrugał na czerwono, jeden z rzędów znaków zaczął szybko się przesuwać. Niepokojący dźwięk zbudził Dovlencrafta i sprawił, że rozpadła się menzurkowa budowla Wierzbickiego. Co snajper skomentował siarczystym przekleństwem.
      - Co jest? – Balotelli podszedł do kryształu. – Czas do końca „resetu” czujnika ciepła – przeczytał.
      - Czujnik ciepła? – Parsknął Konrad. – To taki rodzaj wyłącznika czasowego. Miał zapewne dezaktywować układ kriogeniczny kiedy warunki na zewnątrz zrobiły się sprzyjające…
       - No tak, ale zdaje się, że w środku jest uwięziona jakaś sfiksowana panienka – mruknął Wierzbicki. – Skoro ją chcieli zatrzymać to ten czujnik pewnie celowo odłączyli, żeby komora 
sama się nie otworzyła.
      - On ma rację! – Wtrącił Dovlencraft – lepiej szybko wyłączcie to cholerstwo.
      - Niech to – mruknął nieśmiało de La Pena. – To chyba ja… Tam ze środka wyskoczył 
taki pypeć… Wepchnąłem go…
      - Co? Ja mu zaraz dam „pypcia” – Parsknął Wierzbicki.
     Snajper zerwał się z krzesła i skoczył na młodego zakonnika. W ostatniej chwili złapał 
go Dovlencraft.
      - Daj spokój Piotrek – powiedział porucznik. – Młody nabroił, ale to, że go zatłuczesz nie odkręci błędu. – Następnie zwrócił się do oficera naukowego. – Fabio, wyłączysz to coś! Prawda?
    Balotelli stanął nad panelem. Bezradnie oglądał zmieniające się symbole.
     - Cholera nie wiem jak! – Parsknął – może jest gdzieś na sarkofagu jakaś instrukcja!
Konrad opuścił binokle i zaczął szukać wskazówek w tekście.
     - Nic tu nie ma! – Warknął. – O cholera... Przetłumaczyłem imię z tej inskrypcji … To Lilith…
    Rycerze popatrzyli jeden na drugiego. Znali to imię i wiedzieli, że nie wróży nic dobrego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz