czwartek, 27 lipca 2017

Anun'Naki



      Wewnątrz brezentowego, zielonego wnętrza nie było luksusu. Stała tam jedynie stalowa

prycza z twardym materacem, 
oraz stolik i krzesło.
    Hetmana leżał na łóżku przykryty kocem po szyję. Mimo kolejnego zwycięstwa miał niezbyt szczęśliwą minę.
    Zoel wpadł do środka, niosąc czyste ubranie. Rzucił je na stół 
i podszedł do pryczy.
     - Wstawaj – powiedział ściągając z generała koc. – Twoje wojska 
już prawie są gotowe do wymarszu. Czas zebrać „swoje zwłoki” i stanąć na czele tego „pożal się Boże” pochodu.
    Hetmana niechętnie usiadł na posłaniu. Ziewnął, przeciągnął się. Wstał. Ściągnął koc 
i owinął się nim. Podszedł do wejścia, odchylił brezent i obejrzał okolicę. Następnie wrócił 
do środka i zaczął przywdziewać ubiór, potem zbroję.
   - Zaraz dam rozkaz do wymarszu – mruknął zachrypłym głosem.
   - Nie widzę jakoś u ciebie entuzjazmu – stwierdził Zoel.
  Generał zapiął napierśnik.
    - A z czego tu się cieszyć? – Mruknął.
    - No, odniosłeś dzisiaj kolejne zwycięstwo.
    - To ma być zwycięstwo? – Parsknął Hetmana. – Raczej rzeź niewinnych. Mój ojciec zadbał o to, byśmy nie mieli większych problemów z rozbijaniem sił wroga. Wydał rozkaz dowódcom twierdz, by siedzieli na dupach i nie wyściubiali nosa ze swoich stanic. Potem zniszczył łączność. Tak więc, nie znając sytuacji wszyscy tkwią w tych swoich kamiennych trumienkach 
i czekają na to, aż Behemot ich zniszczy.
    - Genialne posunięcie taktyczne – powiedział ponuro Zoel. – Chce wyeliminować armię wroga, bez strat wśród swoich sił. Z punktu widzenia polityka „szach i mat”.
    - Z punktu widzenia wojownika są to sukcesy bez honoru.
    - Tak twierdzisz?
    - By poczuć smak zwycięstwa trzeba stanąć z wrogiem na udeptanej ziemi i pokonać, walcząc twarzą w twarz. Wojownik musi poczuć trud zwycięstwa.
    - Ach, więc chcesz powiedzieć, że chodzi tu o ambicję – parsknął Zoel. – A nie o fakt, 
że nie możesz patrzeć na tę rzeź, jakiej dokonuje potwór Lewiatana.
    - Nie ukrywam, mierzi mnie to – westchnął Nefilim. – Nigdy nie byłem zwolennikiem eksterminacji An’hariel. Przyznaję… Kiedy dowiedziałem się o śmierci Amaela z rąk Cherubinów straciłem kontrolę…


     - Kiedy zginął twój brat, pojawiła się rozpacz i chęć zemsty – rzekł Zoel. – ale zemsta 
nie łagodzi bólu, po stracie bliskiej osoby. W dodatku zaczynasz dostrzegać, że coś jest nie tak. Okrucieństwo, czy jak mawia Samael skuteczność Behemota jest dla ciebie przerażająca.
    Hetmana skończył przywdziewać zbroję, przypiął miecz i wciągnął rękawice.
    - Cholera – parsknął. – Skąd ty mnie tak dobrze znasz?
   An’hariel nie odpowiedział. Udał, że nie do końca zrozumiał pytanie.
    - Samael utrzymuje, że jego rozkaz jest podyktowany potrzebą szybkiego odniesienia zwycięstwa. – Ciągnął dalej. – Ale ja wiem, a ty to czujesz, że nie do końca o to chodzi.
    - No, to teraz już zaczynasz bredzić starcze – żachnął się Hetmana. – Skoro nie chodzi 
o zwycięstwo, to o co?
    - O zemstę – stwierdził Zoel. – Dawny Sa’el już dawno wydałby nowe rozkazy, 
ten zmutowany jak widać nie umie przebaczyć An’hariel, że obalili jego rządy.
    - Nie prawda! – Generał łupnął w gniewie pięścią w stół. – To, co dzieje się z fortecami 
na północy nie jest wynikiem zemsty.
    - No, racja, nie do końca…
    - Co masz na myśli?
    - Samael przegrał bitwę o Thill’All Enderen ponieważ nie potrafi oderwać się choć 
na chwilę od ponętnych piersi służebnic z obozu Nefilimów. Teraz się mści na innych za swoją słabość, nad którą w ogóle nie panuje.
    - Nie prawda! – Warknął Hetmana.
   Wódz Nefilimów nie zdzierżył słów starego An’hariela. Wpierw z wściekłością rzucił krzesłem w kąt. To mu jednak było za mało. Złapał ręką za blat i cisnął stołem przed namiot. Mebel; zafurkotał w powietrzu i runął za wejściem, mało, nie trafiając jednego ze strażników.
    - Porywczość, instynkty Homo Sapiens są czymś, czego nie potrafią kontrolować An’hariel – kontynuował spokojnie Zoel. – Bronisz swego ojca jedynie z poczucia obowiązku, choć podświadomie czujesz, że mam rację. Samael zatracił się w rozpuście, otumaniony nadspodziewanie silnymi doznaniami cielesnymi, nieosiągalnymi dla An’hariel. Nie dba 
już o dalszy przebieg wojny. Jest zaślepiony rozpustą, oraz chęcią zemsty. To typowa cecha 
dla każdego, niezrównoważonego przedstawiciela rodzaju ludzkiego.
     Upaja się cierpieniem i niemocą swoich wrogów. Gdyby było inaczej nie musiałbyś naginać jego rozkazów, by przystąpić do kolejnego, logicznego posunięcia, mogącego doprowadzić 
do rychłego zakończenia wojny. W końcu linia obrony wroga już dawno została złamana. 
Na dobrą sprawę tydzień temu można było zebrać wojska, by uderzyć na południe 
w kierunku Mezopotamii.
      Przez niezdolność do podejmowania decyzji twego ojca robisz to co trzeba, 
ale zdecydowanie za późno. Serafiat wkrótce wznowi obrady, An’hariel kontrolują Arcadiię 
i wkrótce przybędą z potęgą, jakiej nie zdołasz się oprzeć. Michał, Rafał, Raguel, Remiel, Lucyfer, Temiel i Mefistoel w ciągu dwóch miesięcy zgromadzą siłę która rozbije Nefilimów. Prawdę mówiąc to jedyną szansą na przetrwanie dla twojego rodzaju jest natychmiastowe zawieszenie broni i rozpoczęcie rokowań pokojowych. W chwili obecnej jesteście w natarciu, tak więc posiadacie niezłą kartę przetargową. Za dwa miesiące wszystko jednak się odwróci. Wpierw An’hariel zmuszą was do odwrotu. Odkryją położenie Atlantis. Potem walnie przyczynią się do upadku waszej cywilizacji
      - Szanuję cię – pokręcił głową z lekkim uśmieszkiem Hetmana. – W wielu sprawach potrafisz mądrze doradzić, ale na wojaczce się nie znasz zanadto. Koncentracja sił zajmie An’hariel kilkanaście miesięcy. Dzięki transporterom, jestem w stanie przerzucić moje siły 
do Arcadii w kilka dni.
       - Tak ci się wydaje? – Tym razem uśmiechnął się z politowaniem Zoel. – Zapominasz 
o jednym: Na twej drodze wciąż stoi Gabriel…
       - Daj spokój – zaśmiał się Hetmana. – Wiem, że krąży tu gdzieś po okolicy. Z doniesień moich zwiadowców wiem, że ma przy sobie może ze trzy tysiące żołnierzy. Niby w jaki sposób mógłby zagrozić mojej milionowej armii?
        - To ty niczego nie rozumiesz – zaśmiał się An’hariel. – Po pierwsze dane, jakie 
ze śladów wyczytali twoi zwiadowcy są delikatnie rzecz ujmując niedokładne. Po drugie wiedz, że Bóg stworzył Gabriela tak, by był prawdziwym „wrzodem na tyłku” wszystkich tych, którzy stanowią zagrożenie dla boskiego planu. A wy niewątpliwie stanowicie takowe.
       - Nie zagrażam boskim planom, ale je wspieram – oburzył się Nefilim. – Nie ma szans, 
by przeszkodził moim zamiarom jakiś „watażka” z Eden. Wkrótce zapakuję moją armię 
na transportery i za tydzień staniemy w dorzeczu Tygrysu i Eufratu. Obrona tam żadna, 
nim się obejrzysz będę władał Arcadiią oraz Nowym Eden.
      Hetmana jeszcze nie skończył mówić, kiedy okolicą wstrząsnęła seria eksplozji, dobiegająca gdzieś z parku maszyn.
       - Ot, no i właśnie cały twój misterny plan szlag trafił. – Parsknął Zoel – brzmi 
to jak robota Gabriela. Te wybuchy dochodzą z lądowiska. Prawda? – Stwierdził.
       Generałowi mina zrzedła. Nic nie powiedział. Zerwał się na równe nogi. Wybiegł 
z namiotu. Zobaczył wielkie zamieszanie. Żołnierze biegali po obozie gasząc pożary 
i ściągając rannych.
     Hetmana chwycił pierwszego Nefililma, jaki się napatoczył.
      - Co tu się dzieje do cholery? – Warknął.
      - An’hariel – parsknął sapiąc żołnierz. – Wypłynęli jak duchy z zarośli korzystając 
z osłony mgły! Przejechali przez obóz i zniknęli w lesie. Wyrznęli formującą się awangardę. Zabrali konie Anun’Nakom i zniszczyli większość naszej floty powietrznej…
    Hetmana puścił żołnierza. Pędem ruszył na skraj pagórka i popatrzył na południe. Spostrzegł wielką czerwoną łunę roztaczającą się w miejscu, gdzie zgromadzone były transportery.
     - Rzesz kurwa mać! – Warknął. – Cholerny Zoel! Znowu miał rację!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz